Quantcast
Channel: Don't stop me now! » adidas
Viewing all articles
Browse latest Browse all 4

#EnergyTakeoverWarsaw. Relacja

$
0
0

Rajdy miejskie, to bardzo fajna rzecz. Nie dość, że można pobiegać i pościgać (czasem zajmując wysokie miejsce) się w zupełnie odmiennych niż zwykle okolicznościach przyrody, to jeszcze wokół większości unosi się bardzo fajny, towarzyski klimat. Dlatego nie miałem oporów przed skorzystaniem z zaproszenia na zawody #EnergyTakeoverWarsaw, które miały miejsce w sobotę, 11 kwietnia.

Czy ciemno, czy jasno

foto: marcinkargol.pl

foto: marcinkargol.pl

Było nas 300. Zostaliśmy podzieleniu na 3 drużyny. Każda startowałą z innego miejsca i każda miała do odnalezienia 5 punktów kontrolnych. Mieliśmy też liderów. Przywódców. Ambasadorów. Whatever. Żółci biegli pod wodzą Katarzyny Burzyńskiej. Rurzowi byli pod opieką Piotrka Kędzierskiego. Niebiescy natomiast walczyli pod przywództwem Agnieszki Szulim. Startowaliśmy kolejne z Placu Grzybowskiego, Bulwaru Flotylli Wiślanej oraz z Alei Tomasza Hopfera.

Przypomnę, że jestem Słoikiem Roku 2014 i w większości nazwy własne lokalizacji w Warszawie nie mówią mi jeszcze zbyt wiele. Myślałem, że skoro to rajd miejski, to będą elementy orientacji, a co za tym idzie, dostaniemy do ręki mapy. Pomyliłem się nieco. Orientacja była, ale zamiast mapy, była opisówka. I bądź tu mądry, słoiku drogi, i traf biegiem do Parku im. Rydza-Śmigłego, niewiedząc gdzie on się znajduje…

Tak właśnie było...

Tak właśnie było…

Na szczęście złożyło się tak, że punkt energetyczny, tzw. Boost Point, zlokalizowaliśmy z Pawłem jeszcze przed biegiem z pozycji sportowców pijących piwo i zastanawiających się co to tam takiego dziwnego jest po drugiej stronie ulicy i do czego to może służyć…

Płyną biegacze przez miasto

Wybiła 21. Bomba w górę. Poszliśmy jak te konie w stronę pierwszego boosta. Muszę wspomnieć, że jako koń, miałem nowe podkowy, gdyż mogłem przywdziać nowe buty z serii Adidas Energy Boost 2.0. Wracając do biegu: wiedzieliśmy, że musimy znaleźć się tam (przy punkcie) jak najszybciej, bo kolejka będzie spora. Skok na ogromną poduchę z kilkumetrowej rampy na pewno ładował energią. Ci, którzy zmagają się z lękiem wysokości, mogli mieć problem z tym krótkim lotem. My się nie boimy niczego, więc szybko zrobiliśmy co do nas należało i pobiegliśmy dalej.

Kolejny punkt energetyczny, to Plac Dąbrowskiego. Czuliśmy moc w nogach, czuliśmy, że jesteśmy w czubie po punkcie pierwszym, więc goniliśmy mocno. Słyszeliśmy później, że niektórzy tracili czas na przejściach dla pieszych, na czerwonych światłach i w innych miejscach związanych z miejską infrastrukturą. A już tam. Światła są dla słabych. Nie będę pisał jak dokładnie wyglądała nasza trasa, ale zdradzę tylko, że przez środek Placu Trzech Krzyży można spokojnie przebiec nie tylko przy okazji jakiejś masowej imprezy biegowej z wyłączonymi z ruchu ulicami.

foto: Adidas Running Polska

Punkt zaliczony. Teraz kierunek: Sklep Biegacza na Powiślu. Od tego momentu już wiedziałem, gdzie mam biec. Wyprzedziłem Pawła i pocisnęliśmy nad Wisłę. Prędkość przelotowa ciągle oscylowała w granicach 4 minut na kilometr. Grzech zwalniać na tak krótkim dystansie, a i gdzieś pod skórą czuliśmy, że możemy być wysoko w klasyfikacji – mimo że impreza z założenia miała być bardziej drużynowa niż indywidualna. No i po prostu lubimy szybko biegać, kiedy jesteśmy we dwóch.

Bo to miasto jest nasze

foto: Adidas Running Polska

Krakowskie Przedmieście, szybki zbieg Oboźną i wylatujemy idealnie koło boosta. Nim była ścianka taka, przed jaką pozują gwiazdy i gwiazdeczki. 90% biegaczy zapozowało. My nie. Przelatujemy przez punkt, pozostawiając na wyświetlaczach fotoreportetów biało-czarne smugi i walimy dalej. Rynek Mariensztatu. Też wiedziałem, gdzie mam biec. Paweł również wiedział. Rach, ciach, minuta osiem i jesteśmy na Mariensztacie.

Głośno jak cholera, o co chodzi? Okazało się, że musimy przelecieć przez tunel, na początku którego stoi wielkie śmigło. Stoi i się kręci, czyli wieje. Miał być huragan, a ledwie mi grzywkę rozczochrało. Teraz już tylko do mety!

I nie może być inaczej

foto: marcinkargol.pl

foto: marcinkargol.pl

Ta znajdowała się w Teatrze WARSawy na Nowym Mieście. Sam dobieg do niej był wielkim boostem. Kluczenie między mieszkańcami Warszawy i turystami, spacerującymi na Placu Zamkowym czy uliczkami w okolicach Rynku Starego Miasta, na pewno dodawało wszystkim energii. Wyprzedzaliśmy i wymijaliśmy ludzi martwiąc się, żeby na nikogo nie wpaść i żeby nie powykręcać sobie kostek na nierównej nawierzchni.

Ogon! Słyszę ogon! Ktoś nas goni i sapie tuż za moimi plecami! Choiński przyspieszył, Kargol też. Ogon nie dał rady. Wpadamy do teatru. Jest moc. Dosłownie. Zgarniamy po kubeczku z napojem, który serwowały hostessy. Bierzemy po łyku. Ufff. Strasznie mocne izotoniki wychodzą ostatnio na rynek…

Dla statystyków: nasza trasa miała 6,8 kilometra (tj. o kilkaset metrów mniej od większości zawodników) i pokonaliśmy je w 31 minut, co dało nam 7 i 8 pozycję na 297 zawodników.


Viewing all articles
Browse latest Browse all 4

Latest Images